14.09.23
„My lubimy grzybobranie./ Grzyby mają inne zdanie”- Dorota Gellner ( 1962) poetka, autorka książek i piosenek dla dzieci.
Choćbym chciała nie mogę nazwać się grzybiarką. Na ponad tysiąc gatunków jadalnych grzybów znam zaledwie kilkanaście. Nie mniej lubię chodzić do lasu na grzyby. Idę zawsze z mężem, który w przeciwieństwie do swojej żony jest grzybiarzem. Dlatego to on ostatecznie decyduje, czy znaleziony przeze mnie okaz trafi do koszyka czy pozostanie na wolności. A, że sezon na grzyby trwa w najlepsze stąd dzisiejsze grzybowe motto oraz temat.
„ Rzuca się wszystko i hyc! pod krzaczek, / Może pod krzaczkiem rośnie maślaczek? / Spod tego krzaczka pod świerczek hyc! / Może pod świerczkiem przycupnął rydz? / Spod tego świerczka pod sosnę nurka / Może pod sosną trafi się kurka?”- taki zabawny opis grzybobrania daje nam Ludwik Jerzy Kern. Niestety w naszym lesie w tym roku ani pod sosną ani pod świerczkiem ani nigdzie żadna kurka nam się nie trafiła. O rydzu mogę sobie tylko pośpiewać, rzecz jasna nie tak pięknie jak śpiewała Helena Majdaniec czy Maria Koterbska: „ O, rudy, rudy, rudy, rudy rydz/ Jaka piękna sztuka! /Rudy, rudy, rudy rydz / A ja rydzów szukam /O, rudy, rudy, rudy, rudy rydz / Mam na rydza smaczek /Rudy, rudy, rudy, rudy rydz /Lepszy niż maślaczek.” Zgadza się i dlatego:
„Wszyscy dybią na rydza; ten wzrostem skromniejszy/ I mniej sławny w piosenkach, za to najsmaczniejszy,/ Czy świeży, czy solony, czy jesiennej pory, / Czy zimą. Ale Wojski zbierał muchomory”- a to oczywiście cytat z II Księgi „ Pana Tadeusza” Adama Mickiewicza. A dlaczego Wojski zbierał muchomory? Czyżby sporządzał z nich zabójczą miksturę na muchy, o czym zapomniał napisać Mickiewicz? „ Pokrajana w kawałki świeża bedłka muchomorowa gotuje się w mleku, a mleko to rozlewa się na miseczki dla much lub smaruje nim szpary, gdzie pluskwy siedzą” – oto dokładny przepis na ową miksturę zamieszczony w Encyklopedii Powszechnej z…1865!
Kolejnego dowodu na to, że na wojnie z muchami zawsze można liczyć na muchomory, dostarcza Jan Brzechwa: „ Król Borowik Prawdziwy szedł lasem/Postukując swym jedynym obcasem,/A ze złości brunatny był cały,/ Bo go muchy okrutnie kąsały./Tedy siadł uroczyście pod dębem/I rozkazał na alarm bić w bęben:/ "Hej, grzyby, grzyby,/Przybywajcie do mojej siedziby,/Przybywajcie orężnymi pułkami./ Wyruszamy na wojnę z muchami!" Niestety nie było chętnych. Co prawda: „Odezwały się pierwsze opieńki: "Opieniek jest maleńki,/ A tam trzeba skakać na sążeń,/ Gdzie nam, królu, do takich dążeń?!" po nich załkały surojadki: "My mamy maleńkie dziatki,/ Wolimy życie spokojne,/ Inne grzyby prowadź na wojnę." następnie: „Zaszemrały modraczki:/ "Mamy całkiem zniszczone fraczki,/ Mamy buty wśród grzybów najstarsze,/ Nie dla nas wojenne marsze." na koniec: „ Zastękały czubajki:/ "Wpierw musimy wypalić fajki,/ Wypalimy je, królu, do zimy,/ W zimie z tobą na wojnę ruszymy."
Co w tej sytuacji robi Król Borowik Prawdziwy? „ A król siedzi niezmiennie pod dębem,/ Każe znowu na alarm bić w bęben:/ "Przybywajcie, pieczarki, maślaki,/ Trufle, gąski, purchawki, koźlaki,/ Bedłki, rydze, bielaki i smardze,/ Przybywajcie, bo tchórzami pogardzę!"/ Ledwo rzekł to, wtem patrzy, a z boru/ Maszeruje pułk muchomorów:/ "Przychodzimy z muchami wojować,/ Ty nas, królu, na wojnę prowadź!"/ Wojowały grzybowe zuchy,/ Pokonały aż cztery muchy./ Król Borowik winszował im szczerze/ I dał wszystkim po grzybowym orderze.”
Nie wiem dlaczego, ale czytając ten wiersz pomyślałam o frekwencji wyborczej w dniu 15. października. Czy będzie wyższa niż w ostatnich wyborach? Ile pułków uprawnionych do głosowania przybędzie w tym dniu do urn? Okaże się wówczas czy więcej wśród nas muchomorów, czy jednak opieńków, surojadek, modraszków i czubajek. Póki co, coraz głośniej bije bęben wyborczy.
Uśmiechnij się! ( mimo wszystko)
„ (...) Cny grzybie borowiku, Ty jesteś jak zdrowie,
Ile Cię cenić trzeba, ten tylko się dowie,
Kto się struł innymi; dziś w całej ozdobie
Opisuję Twą piękność, bo potrawkę robię.
Posiekałem Cię drobno, dodałem cebulkę;
Teraz jem, teraz zjadłem, teraz śpiewam czule.
Towarzyszem mi byłeś w wyprawach do lasu,
Zjawiłeś się znienacka, od czasu do czasu,
I wjeżdżałeś karetą (koszykiem) w żołądek...
Zjadłem Ciebie z miłości, co za nierozsądek!
Gdybym mógł, to bym Ciebie był zabalsamował
I postawił na biurku, a nie spałaszował!”
Jan Sztaudynger ( zapalony grzybiarz) „ Wojna grzybów”
29.08.23
„ Ten, kto się śmieje ostatni przeważnie nie ma jednego zęba na przodzie”- Baruch Spinoza (1632 – 1677)
Za nami ostatni wakacyjny weekend, przed nami ostatnie dni sierpnia. Dlatego słowem-kluczem do dzisiejszego wpisu jest słowo ostatni.
Zatem nie traćmy nadziei, która jak wiadomo umiera ostatnia, że mijające powoli lato będzie ostatnim, w którym padały rekordy najwyższej w historii ludzkości temperatury powietrza, jak i ostatnim, w którym miliony ludzi cierpiały z powodu braku dostępu do wody pitnej, jak i ostatnim, w którym…i tu każdy może wymienić osobistą nadzieję, jaką żywi ostatnimi czasy.
Antonie de Saint-Exupery mawiał: „ Nie trać nigdy cierpliwości, to jest ostatni klucz, który otwiera drzwi”. A ja się zastanawiam jaki klucz mógłby otworzyć drzwi do rozumu i serc tych, którzy po trupach przyrody dążą do coraz większych zysków. Tym bardziej, że ludzie ci ostentacyjnie ignorują alarmujące naukowe raporty o stanie zdrowia naszej planety, czyli w ich przypadku nie działa ów potęgi klucz, bo przecież „nauka to potęgi klucz”, że przypomnę słowa z wiersza Ignacego Balińskiego, prawnika i poety. Gdzie zatem szukać tego, który zadziała, tej ostatniej deski ratunku? Bez takiego klucza raczej prędzej niż później spełni się przepowiednia wodza Lakotów Tȟatȟáŋka Íyotake tj. Siedzącego Byka, który powiedział: „ Dopiero kiedy ostatnie drzewo zostanie ścięte, ostatnia rzeka zatruta, ostatni ptak schwytany, człowiek zrozumie, że pieniędzy nie można jeść”.
Ostatnia deska ratunku może być owszem smutną historią, ale też z optymistyczną pointą. Zwłaszcza jeśli opowiada ją Stanisław Jerzy Lec: „ Było ich czterech. Każdy miał ostatnią deskę ratunku. Wszystkie cztery starczyły ledwie na jedną trumnę. Którą sprzedali.”
W ostatnich latach życia wcale nie musi być smutno. „ Profesor Tatarkiewicz w ostatnich latach życia powiadał, że cieszy się z tego, że głuchnie, bo wokół coraz mniej pada wypowiedzi, które by go nie drażniły” – opowiadał jego przyjaciel Jerzy Waldorff.
Natomiast ostatnie odkrycie Josepha Conrada jest na wagę złota dla wszystkich, którzy chcieliby odmienić swój nędzny żywot: „ Pracuję ciągle nad Jimem. W lutym straszliwie chorowałem. Czuję się stary, chory, mam długi, lecz ostatnio odkryłem, że mogę pisać: to się posuwa, posuwa, czuję się młody, zdrowy i bogaty”.
Z kolei Louis de Funes w jednym z wywiadów powiedział: „ Sądzę, że zabawnie byłoby nakręcić film o swoim pogrzebie – film na którym widownia zrywałaby boki ze śmiechu. Rozśmieszyć ludzi swoją ostatnia drogą – to byłaby heca…”.
Jednak póki żyjemy: „ Każdy dzień witać trzeba, jakby to był już ostatni” – czytam u Horacego. Dlaczego? Ponieważ: „ Jutro nie jest zagwarantowane nikomu, ani młodemu, ani staremu. Być może, że dzisiaj patrzysz po raz ostatni na tych, których kochasz. Dlatego nie zwlekaj, uczyń to dzisiaj, bo jeśli się okaże, że nie doczekasz jutra, będziesz żałował dnia, w którym zabrakło ci czasu na jeden uśmiech, na jeden pocałunek, że byłeś zbyt zajęty, by przekazać im ostatnie życzenie”- a to już kolumbijski pisarz Gabriel Marquez. Wiedząc, że jest ciężko chory po raz ostatni w formie listu zwrócił się do swoich wiernych czytelników przekazując im bezcenne rady.
Co prawda zaczynają już powoli spadać liście z drzew, ale do tego ostatniego jeszcze daleko. Niemniej warto moim zdaniem: „ Nim w gwiazdach nowy świt się zapali,/ Nim z drzewa spadnie ostatni liść./ Mówi się trudno, idzie się dalej,/ I jakoś zawsze jest dokąd iść!” – zwierzał się Marian Hemar, niezwykle płodny autor tekstów piosenek. Spod jego pióra wyszło ich trzy tysiące w tym wiele przebojów. I to był ostatni na dziś cytat.
Uśmiechnij się!( mimo wszystko)
Belgijski malarz i rzeźbiarz „ Konstantin Meunier pokłócił się pewnego razu ze swoją starą przyjaciółką. Po ostrej wymianie słów ona chcąc mieć ostatnie słowo wykrzyknęła: — Och, gdybym była twoją żoną, nalałabym ci trucizny! — Kochanie —odrzekł Meunier — gdybym był twoim mężem, wypiłbym bez wahania.” „Wesoły kramik” opr. Wiesława Dworczyńska
21.08.23
„ Dla siebie samego jestem optymistą. Bycie kimkolwiek innym, nie zdaje się być do czegokolwiek przydatne”- Winston Churchill (1874-1965)
Tak jak i poprzedni wpis, tak i dzisiejszy rozpoczynam mottem o optymizmie. Okazuje się bowiem, że dziś tj. 21 sierpnia przypada Światowy Dzień Optymisty. Wymyślił go Pan Mariusz Pujszo założyciel fundacji „ Jestem optymistą” i to z jego inicjatywy od 2016 roku ŚDO obejmuje swym zasięgiem coraz więcej…optymistów. Przyznam, że jako urodzona optymistka, nic mi było o tym nie wiadomo. Na szczęście dziś przeczytałam o ŚDO w newsletterze jednej z gazet na poczcie mailowej. Zaraz też sprawdziłam czy jest coś na ten temat na popularnym portalu internetowym, który przedstawia się jako „ codzienne źródło informacji milionów Polaków”. Nic nie było. A szkoda. Ciekawe dlaczego? Tym bardziej szkoda, że jak napisał Gałczyński: „ To bardzo polska jest choroba / tak boczyć się i psioczyć, / nam się nic nigdy nie podoba, / a świat jest uroczy!” Uroczy oczywiście dla optymistów.
Najważniejszą korzyścią z bycia optymistą jest to, że to oni żyją dłużej! Co prawda optymista prof. Władysław Bartoszewski mówił, że: „ optymiści i pesymiści żyją tak samo długo, tylko optymiści przyjemniej”, to jednak najnowsze badania naukowe na najliczniejszej jak dotąd grupie osób, bo obejmującej aż 70 tysięcy kobiet i mężczyzn dowiodły, że jednak optymiści żyją dłużej! ( wiadomość z newslettera)
A czego dowiodła medycyna? „ Sprawą jest dziś oczywistą,/ że być warto optymistą/ i wybaczać wiele razy/ różne krzywdy i urazy…/ bo dowiodła medycyna,/ że optymizm to przyczyna/ fenomenu, by zawały/ znacznie rzadziej się zdarzały”- napisał współczesny fraszkopisarz Marcin Urban. Co więcej, wierzy on, że można myśleć o fraszkoterapii jak o sposobie na poprawę samopoczucia. Dlatego zachęca wszystkich do pisania fraszek i do dzielenia się nimi z innymi ludźmi. Pomyślałam, że może w takim razie warto byłoby zainicjować Światowy Dzień Fraszkopisarzy. Tych zawodowych i tych przypadkowych.
Czy łatwo być optymistą? „ Bycie optymistą po tym, jak masz wszystko, czego chcesz, nie liczy się” – twierdził amerykański komik i dziennikarz Kin Hubbord. Zgadzam się. Liczy się tylko taki optymizm, który masz w sobie, mimo że wszystko układa ci się źle. To nie jest łatwe. Czasami jest to sztuka. Kiedy? Odpowiada Leopold Tyrmand: „ Ale dostrzegać dół kloaczny, zdawać sobie sprawę z jego głębi i smrodu, a mimo to pozostawać optymistą…to sztuka”.
Sztuką też będzie dostrzec optymistyczną przyszłość w…utracie. Tylko optymista to potrafi. Na przykład o utracie zębów powie tak: Nie ma zębów, nie ma bólu. To optymistyczna perspektywa dla bojących się dentysty. Szkoda tylko, że za sztuczne zęby nie można zapłacić fałszywymi pieniędzmi, co postulował już w dziewiętnastym wieku Gomez de la Serna. Ale to nie wszystko. „ Po stracie zębów podobno większa swoboda języka”- dodałby optymistycznie Stanisław Jerzy Lec.
Nietuzinkową odpowiedź na pytanie czy jesteś optymistą czy pesymistą dał Albert Schweitzer, lekarz, noblista, założyciel szpitala dla tubylców w Gabonie, znawca i wykonawca muzyki Bacha, a i to nie wszystko. Otóż odpowiedział on tak: „ moje poznanie jest pesymistyczne, a moje pragnienia i nadzieje – optymistyczne”. Dokładnie tak. Ileż to razy człowiek z optymistyczną nadzieją startuje by spełnić swoje optymistyczne pragnienie. A kiedy mu się to udaje, nie zawsze czuje się optymistycznie spełnionym człowiekiem (wiem coś na ten temat). Albo weźmy na tapet optymistyczne obietnice, którym ludzie ulegają w różnych sytuacjach życiowych, o kampaniach wyborczych nawet nie wspominam. Tak, tak „ Ludzie jak ryby dają się na wędki łapać, tylko trzeba wiedzieć jaką ponętę na wędkę założyć należy”- napisał Alojzy Żółkowski w swoim XIX wiecznym piśmie satyrycznym Momus.
Pamiętając o toczących się na świecie wojnach, o płonących lasach, suszach, wysychających rzekach, nawałnicach, jak i innych tragicznych skutkach zmian klimatycznych, za które odpowiada człowiek, spróbuję z okazji dzisiejszego Światowego Dnia Optymisty zakończyć wpis optymistycznie, a więc „ nie narzekajmy, […] będzie jeszcze gorzej, co jest zwrotem optymistycznym, pesymista mówi, że gorzej już być nie może, optymista, że może, a więc nie jest tak źle, skoro może być gorzej”- powiedział zdeklarowany zwolennik pesymizmu Stefan Kisielewski. Niech zatem ostatnie słowo należy do zdeklarowanego zwolennika optymizmu prof. Władysława Bartoszewskiego, który uważał, że „ nigdy nie jest tak źle, żeby nie mogło być gorzej”.
Uśmiechnij się ! ( mimo wszystko)
„ Kiedy Zofia Bartoszewska czasem na coś narzekała, Profesor wtrącał uspakajająco:
- Zosiu, w Oświęcimiu było gorzej. – Władku, czy ty musisz wszystko porównywać do Oświęcimia? Na co Profesor wyjaśniał: - Nie, ale przyznasz, że tu nie ma komór gazowych.”
Marek Zając „ "Pędzę jak dziki tapir. Bartoszewski w 123 odsłonach”
7.08.23
„ W dzisiejszych czasach należy być optymistą, by otworzyć z rana oczy” – Carl Sandburg ( 1878- 1967)
To tak samo jak w dzisiejszych czasach czyli drugiej dekadzie XXI wieku- myślę sobie. Nie wiem czy amerykański poeta i historyk był optymistą, wiem natomiast, że łatwo się mówi„ należy być optymistą”. Dużo trudniej de facto nim być.
Kilka dni temu zakończyły się rozmowy pokojowe na Bliskim Wschodzie. Jestem pewna, że ich zapowiedź rozbudziła nie tylko we mnie, duże nadzieje na zakończenie trwającej już pięćset dni inwazji Rosji na Ukrainę. Tymczasem „ mimo iż wszyscy byli zgodni co do tego, że suwerenność, niezależność i integralność terytorialna Ukrainy to kwestie, które nie podlegają dyskusji, nie wydano wspólnego oświadczenia” – czytam na portalu Onet. Wojna trwa więc dalej. Pesymiści są pokrzepieni. Bo jak mawiał Kisiel „ Pesymizm krzepi- tak zawsze uważałem. […] pesymisty nie złamie porażka jego nadziei, bo bezwzględną nadzieją się nie karmił, a porażkę z góry wkalkulował w swoje przewidywania”.
Mamy sierpniowe załamanie pogody. Wydaje się więc, że po upalnych dniach w lipcu, zapowiedź meteorologów o zbliżających się opadach ucieszyła niemało osób, zwłaszcza tych którzy są już po urlopach nad Bałtykiem. Bo to w nim umiejscowił się niż Zachariasz. Imię to w hebrajskim znaczy „ Jahwe pamięta”. Pomyślałam, że urlopowicze, którzy w tym czasie przebywali nad Bałtykiem też będą pamiętać i to długo, co wyprawiał niż Zachariasz.
A jak wyglądało niebo w dniach załamania pogodowego? Zapewne tak: „ niebo w owych dniach w większości wypadków było niezwykle ponure i przedstawiało całą masę skłębionych i nawarstwionych problemów i kompleksów, rozwiązujących się czasem z wielkim hałasem i rozdzieraniem szat niebieskich, a także za pomocą błysków, warknięć, huków i wyładowań.”- czytam w rozpoczętej dopiero co lekturze „ Złodzieje żarówek” Tomasza Różyckiego, poety i tłumacza, laureata tegorocznej Nagrody im. Wisławy Szymborskiej. Z optymizmem czytam dalej, choć to opowieść o czasach niezbyt optymistycznych, bo PRL-owskiej Polsce. Jednak za sprawą znakomitego pióra poety jest też śmiesznie. Dlatego lubię zanurzać się w tej lekturze.
A propos. „ Zanurzyłem się raz w optymizmie. Ledwo mnie odratowano.”- przyznał się Stanisław Jerzy Lec. A ja przyznam się, że znam to z autopsji. Niestety, do dziś nie mogę się odratować.
Fakt, optymista nawet w pesymistycznej sytuacji dostrzeże optymizm. Jak choćby Antoni Marianowicz, który wyznał: „ Czekając na Godota” to pesymizm ponoć,/ Bo choć wszyscy czekają, facet z przyjściem zwleka…/ A ja w tym optymizmu widzę nieskończoność./ Gdy w ogóle na kogoś ( lub na coś) się czeka.” Byle nie być w tych oczekiwaniach naiwnym.
Czekaj tatka latka, aż kobyłkę wilcy zjedzą – że przypomnę znane polskie przysłowie. Co prawda nie każdy uważa, że przysłowia są mądrością narodów, jak choćby Szymborska, co wyznała wprost w recenzji tomu Przysłów Oskara Kolberga, ale akurat zawartą w cytowanym przysłowiu radę warto zapamiętać. O co chodzi? Według Słownika języka polskiego „nie powinno się być naiwnym w oczekiwaniu na spełnienie czyichkolwiek obietnic”. Tymczasem tegoroczne lato pełne jest obietnic i to jakże optymistycznych. Wiadomo czyich i z jakiego powodu. Pamiętajmy jednakże o postaci filozofa Panglossa z arcydzieła Woltera Kandyd czyli optymizm w tłumaczeniu Boya. Pangloss był nauczycielem Kandyda, a „ wobec walących się wokół nieszczęść, utrzymuje wciąż, że „ wszystko jest najlepsze na najlepszym ze światów”. Gwoli ścisłości dodam, że Pangloss został powieszony. A propos.
„ Nic to, żeś łach i masz stracha / Chodź ze mną ku prawdzie i światłu!/ Wybaczy pan – ale się waham / powiedział wisielec do wiatru” – czytam w „Księdze zdziwień” Andrzeja Dudzińskiego i Jonasza Kofty i dostrzegam w wierszyku tym – zapewne autorstwa Kofty- sporo optymizmu.
Jeszcze więcej widzę go w słowach Elizy Orzeszkowej: „ Starożytny mędrzec hebrajski powiedział o życiu człowieka: „ żółci beczka, miodu kropla” – kropla tylko, ale jest. Kto ją wypije, nie ma prawa do pokazywania światu samej tylko goryczy; kto ją dostrzeże, może powiedzieć sobie: „ Fabrykujmy miód na szkodę żółci!” Racja, fabrykujmy! I sadźmy …jabłonie. Jak Carol, druga żona Czesława Miłosza, który nie omieszkał napisać o tym w „ Roku myśliwego”: „ Parę dni temu Carol posadziła jabłonkę. Sadzenie jabłoni jest optymistyczne, jak w legendzie o Johnny Appleseed: my przemijamy, jabłonie zostają.”
Uśmiechnij się! (mimo wszystko)
Na dworze Ludwika XIV sprzeczały się raz dwie damy i prosiły króla, aby je rozsądził. Król rzekł: „ Która młodsza, niech pierwsza ustąpi!”. Sprzeczka zaraz ustała, bo każda za młodszą uchodzić chciała. [ ze starych kronik]
Kanikuła ze starej XIX – wiecznej Gazety: Wczoraj utonęło 3 obywateli, 7 ludzi, 2 Żydów i 1 szewc. [ Przekrój 28/1993]
18.07.23
„ Tak być musi! – najokrutniejszy przymus. Tak być musiało! – najlepsze pocieszenie.” Maria von Ebner – Eschenbach ( 1830- 1916)
Zgadzam się ze słowami austriackiej pisarki, uchodzącej za jedną z największych pisarek niemieckojęzycznych końca XIX wieku. Także znakomitej aforystki czego dowodem dzisiejsze motto. „ Tak być musiało” z pewnością jest pocieszającą frazą w obliczu porażki poniesionej po heroicznym boju o wymarzony cel. Chętnie wpisuję ją na listę osobistych „pocieszek”.
Ciekawi mnie, jak pocieszają się przegrani w tegorocznym Wimbledonie, najstarszym i najbardziej prestiżowym turnieju wielkoszlemowym. Zwłaszcza bardzo sympatyczna Tunezyjka Ons Jabeur, która przegrała finał z dużo niżej notowaną, bo 42. Czeszką Markétą Vondroušovą. Porażkę Ons skomentowałabym, że to …heca prosto z pieca. Natomiast porażkę Huberta Hurkacza w półfinale z Novakiem Djokovicem podsumuję słowami Toma Petersa. Ten amerykański pisarz, praktyk, autor bestsellerów z zakresu zarządzania uważał, że należy: „ Nagradzać wybitne porażki! Karać za małe sukcesy!”. Zatem posypały się komplementy pod adresem Huberta od Novaka, komentatorów tenisowych i kibiców. Tak to jest z wybitnymi porażkami.
Na pewno nie muszą pocieszać się polskie siatkarki, które pod wodzą włoskiego trenera Stefano Lavariniego wygrały z Amerykankami mecz o brązowy medal w Lidze Narodów. Co warto podkreślić, jest to pierwszy medal w kobiecej siatkówce od …55 lat tj. od olimpiady w Meksyku! Brawo Dziewczyny! Brawo Stefano! A propos. „ Gdyby usłyszał w telewizji, że nazajutrz cały dzień będzie lał deszcz, zdołałby to powiedzieć w taki sposób, że w ogóle by cię to nie zmartwiło, a wywołało uśmiech na twarzy. Stefano ma niezwykły dar roztaczania wokół siebie pozytywnej energii” – powiedział jego przyjaciel , również trener Giovanni Guidetti.
A propos deszczu, który miałby lać przez cały dzień albo i dłużej, to ja bardzo proszę. Niechby nawet „ deszcz rozśpiewał się na całe gardło” – jak podczas pewnej młodzieńczej, nocnej wyprawy Aleksandra Maliszewskiego, którą pisarz ciepło wspomina w swojej książce „ U brzegu mojej Wisły”. Niechby sobie „ deszcz padał, padał i padał. Mżyło – dżdżyło- kapało- chlupało – lało jak z cebra – i zwyczajnie padało”- jak podczas pierwszego lata na kurzej farmie u stóp Gór Olimpijskich, opisanego z humorem przez amerykańską pisarkę Betty MacDonald w książce „ Jajo i ja”. Po upalnej pierwszej połowie lipca przydałby się taki deszcz, prawda?
„ Na wschodzie lekkie mżawki spod nogawki” – komentował lipcową pogodę Stefan Friedmann w „ Dziełach żebranych” wydanych 26.lat temu. A jaki jeszcze pogodowo był lipiec w tamtym czasie? Otóż, były: „ Chmury znad Armenii, wiatry z Podola i grzmoty z Nienacka. Ogólne oziębienie polodowe. I w konsekwencji – gronkowiec. Złocisty. W kryształowym wazonie, stoi na fortepianie, siejąc smutek i ból.” Innymi słowy ówczesna pogodowa porażka.
A dziś? Dziś też mamy pogodową porażkę. Smutek i ból sieją nie tylko pomiary średniej temperatury na świecie. 3 lipca pierwszy raz w historii pomiarów średnia temperatura na świecie przekroczyła 17 stopni Celsjusza. „ Jest to średnia z pomiarów dokonanych przez tysiące czujników rozmieszczonych od Sahary przez Patagonię po biegun południowy. Wiele wskazuje, że tegoroczny lipiec będzie najgorętszym miesiącem od …125 tysięcy lat[…]”- czytam w Tygodniku Powszechnym z 16 lipca w artykule „ Przyszłość jest gorąca”. Czytam dalej, że: „ 50 mln mieszkańców wschodniej Afryki już dziś głód zagląda w oczy”. I to dopiero jest porażka ludzkości, która tym samym przekroczyła niestety granicę, której sama sobie obiecała nie przekroczyć. A jak mawiał Samuel Beckett: „ Ludzkość to my, czy nam się to podoba czy nie.” Wobec takiej porażki nie działają żadne pocieszki. Traci moc nawet aforyzm z dzisiejszego motta: „ Tak musiało być”, bo właśnie Tak nie musiało być!!! Pozostaje jednak nadzieja, która przecież nic nie kosztuje, a pozwala przeżyć mimo spełniającego się czarnego scenariusza. Nadzieja, że być może „ wystarczy mała, malutka iskierka[…], a świat zacznie się zmieniać”. Na lepsze. W końcu „ Olśnienie rodzi się czasem wśród najciemniejszej nocy”- jak napisała w Błyskach Julia Hartwig. I tu stawiam kropkę, bo jakby co, kropkę zawsze łatwo przerobić na przecinek.
Uśmiechnij się! (mimo wszystko)
Babcia ogląda wakacyjne zdjęcia wnuczki znad morza:
- Ech, gdybym ja w młodości mogła nosić taki strój kąpielowy, to miałabyś takiego dziadka, że ho, ho…
Letnik pyta gospodarza:
- Czy macie tu jakiś pokój z bieżącą wodą?
- Był w tamtym roku, ale już naprawiliśmy dach…
3.07.23
„ Żyjemy dłużej,/ ale mniej dokładnie/ i krótszymi zdaniami”. – Wisława Szymborska ( 2.07.1923- 1.02.2012)
Naszej znakomitej Poetce nie było dane dożyć swoich setnych urodzin. Niestety ostatnia kartka z kalendarza życia autorki „ Stu pociech” została zerwana jedenaście lat temu. Świętowanie setnych urodzin oczywiście odbyło się. Choćby na przekór medialnej ciszy, w której upłynęło pierwszych sześć miesięcy Roku Wisławy Szymborskiej. Kulminacją świętowania było otwarcie w Krakowie 2.lipca pierwszego parku literackiego w Polsce imienia krakowskiej noblistki. Mam nadzieję, że kiedyś tam zawitam. Póki co, dzisiejszy wpis poświęcam pamięci Poetki. A propos pamięci.
„ Jestem złą publicznością dla swojej pamięci. / Chce, żebym bezustannie słuchała jej głosu,/ a ja się wiercę, chrząkam, / słucham i nie słucham, / …/ Chce, żebym żyła już tylko dla niej i z nią ,/…/ a u mnie ciągle w planach słońce teraźniejsze,/ obłoki aktualne, drogi na bieżąco”- czytam w wierszu „ Trudne życie z pamięcią”. Lubię poezję. Lubię doświadczać radości czytania jaką wówczas odczuwam. Ale wiem, że nie wszyscy lubią poezję. Dobrze, że choć niektórzy.
„ Niektórzy -/ czyli nie wszyscy./ …/ Nie licząc szkół, gdzie się musi,/ i samych poetów,/ będzie tych osób chyba dwie na tysiąc”, co tłumaczyłoby traktowanie poezji jak piątego koła u wozu, bądźmy szczerzy, przez większość z nas. A w ogóle „ co to takiego poezja./ Niejedna chwiejna odpowiedź/ na to pytanie już padła/ A ja nie wiem i nie wiem i trzymam się tego/ jak zbawiennej pryczy”. Z kolei w mowie noblowskiej Poetka zaznaczyła wyraźnie: „ Wysoko cenię sobie dwa słowa: nie wiem" i jeszcze: „ Poeta również, jeśli jest prawdziwym poetą, musi ciągle powtarzać sobie „ nie wiem”. Zatem jak przystało na prawdziwą poetkę pamiętając nieustannie o tych dwóch słowach tworzyła Wisława jakże pożywne i krzepiące ducha - wiersze.
Choćby na przekór dzisiejszej drożyzny, a ku pokrzepieniu serc możemy przeczytać: „ Życie na ziemi wypada dość tanio. / Za sny na przykład nie płacisz tu grosza./ Za złudzenia – dopiero kiedy utracone./ Za posiadanie ciała – tylko ciałem./…/ I jakby tego było jeszcze mało,/ kręcisz się bez biletu w karuzeli planet /…/”- prawda, że troszkę lżej robi się człowiekowi na duszy?
Dla pytających „ kim jestem” ?: „ Jestem kim jestem./ Niepojęty przypadek/ jak każdy przypadek./…/ Mogłam być kimś / o wiele mniej osobnym./ Kimś z ławicy, mrowiska, brzęczącego roju,/…/Kimś dużo mniej szczęśliwym,/ hodowanym na futro,/ na świąteczny stół,/…/ A co gdybym budziła w ludziach strach,/ albo tylko odrazę,/ albo tylko litość?
Dla spożywających trunki, co by nie mówili, że nie wiedzieli. O czym? O tym, że : „ Od wina nic tylko łysina, Od whisky masz iloraz niski, Od martini spodziewaj się potencji mini, Od drinka czeka cię czarna godzinka, Od sherry nogi czterry. Od samogonu utrata pionu. Od brandy swędzenie wszędy”.
Dla marzycieli znalazłam coś w jej „ Lekturach nadobowiązkowych „ Marzymy, ale jak niedbale, niedokładnie! „ Chcę być ptakiem”, powiada ten i ów. Ale gdyby posłuszny los zmienił go w indyka, czułby się zawiedziony”.
Dla tych co mówią: „ Im bliżej poznaję ludzi, tym bardziej kocham zwierzęta”. Wisława Szymborska uważała, że jest to niemądry aforyzm. Argumentowała to tak: „ Ostatecznie ludzie to także wyżły, kundle, buldogi, koty syjamskie i burasy pręgowane, świnki morskie, żółwie, złote rybki, chociaż tego na zewnątrz nie widać”
A poza tym Poetka uważała primo: „przędziorka za jeden z najdowcipniejszych wybryków natury” , secundo: „ Dzisiejszy gość wychodzi syty na ciele, za to dusza jego skręca się z głodu”, tertio „ Dla kobiet chwile przed lustrem to minuty ciszy, podejrzliwości i bojowego nastawienia.”
Ulubionym zaś dowcipem Poetki według jej sekretarza był taki: Dwóch Szkotów jedzie pociągiem i jeden pyta drugiego: - Dokąd Pan jedzie? – W podróż poślubną. – A gdzie żona? – Ożeniłem się z wdową, ona już była.
Nic dwa razy się nie zdarza i nie zdarzy. Nie ma i nie będzie już drugiej Wisławy Szymborskiej. Z tej przyczyny…cieszmy się, że nam się zdarzyła.
Kończę dzisiejszy wpis jakże aktualną radą:„ Ale, proszę państwa , mamy lato. Czas, żeby przewietrzyć sobie skórę, płuca, głowę, a przede wszystkim odpocząć od własnej nieomylności.” - tak autorka „ Lektur nadobowiązkowych” zakończyła recenzję „ Wielkiej księgi anegdot” z 1997 roku
Uśmiechnij się! ( mimo wszystko)
„ Szymborska uwielbiała sobie porozmawiać o poezji. Pamiętam, że raz powiedziała mi: „ Panie Bogdanie, u pana to wszystko jest bardzo ostre i te opisy takie dokładne”. „ Bo to jest kwestia spojrzenia, ja tak ostrowidze”- odpowiedziałem. „ Bo ja widzę nawet pory w skórze pani twarzy” A ona: „ To straszne, ja panu bardzo współczuję. Bo ja z kolei widzę świat leciutko zamglony, bez wyraźnie zarysowanych konturów. I uważam, że mój świat jest piękniejszy niż pański”
„ Bogdan Loebl. Słucham głosu serca”
19.06.23
„ Choćby cię nie wiem ile podróż kosztowała, choćbyś się nie wiem jak zapożyczył, i tak do domu powrócisz bogatszy” – ks. prof. Michał Heller ( 1936)
Za kilka dni skończy się wiosna i rok szkolny 2022/23. Mamy szczyt sezonu truskawkowego i coraz więcej owoców i warzyw pachnących latem. A jak lato to wakacje i urlopy. Czas na podróże małe i duże.
Stąd dzisiejsze motto, które jest czwartym prawem podróżnika, które kiedyś sformułował sobie ks. prof. Michał Heller wybitny naukowiec, kosmolog i fizyk, laureat Nagrody Templetona ( całą nagrodę - 1,6 mln dolarów przeznaczył na utworzenie Centrum Kopernika Badań Interdyscyplinarnych w Krakowie). Ks. prof. Heller jest autorem książki „ Podróże z filozofią w tle” ( niestety nie czytałam, ale niebawem zacznę), jest też wytrawnym podróżnikiem i to nie tylko w kosmosie. A te trzy pierwsze prawa podróżnika dotyczą pakowania walizki.
Wracając do podróży małych i dużych, to zapewne rozjedziemy się we wszystkie strony świata. Często z biurem podróży, ale też sami. Ta druga opcja kryje w sobie większą obietnicę przygody niż pierwsza. Dlaczego? „ Jeśli decydujesz się poznać kraj, jadąc dokładnie wytyczonym szlakiem, jesteś na wycieczce. Jeśli udasz się w stronę, która ci przyszła do głowy rano, tuż po przebudzeniu – zdecydowałeś się na przygodę”- odpowiada Maria Siemionow, światowej sławy polska chirurg i transplantolożka. Zaś pasjonat podróży indywidualnej Zbigniew Herbert dodaje: „ Wylądować wieczorem w jakimś mieście, którego nie znam, które przeczuwam, o którym czytałem. Złożyć walizki w pokoiku hotelowym i zanurzyć się w to miasto. Jest to przygoda prawie miłosna”. Poeta w taki właśnie sposób odbył większość swoich podróży: od Francji, przez Włochy, Grecję, Niemcy, Holandię, po USA.
Niemało osób będzie budzić się na RODOS ( Rodzinne Ogródki Działkowe Ogrodzone Siatką). Zapewne nie zabraknie szczęśliwców, którzy spędzą tegoroczne wakacje tam, gdzie jeszcze nie byli. I ta różnorodność jest piękna. A propos. Mąż do żony: - Wiesz, chciałbym spędzić wakacje tam, gdzie jeszcze nigdy nie byłem. – Świetnie, to zapraszam do kuchni.
Jedni są turystkami/ turystami, inni podróżniczkami/ podróżnikami. Między pierwszymi a drugimi są pewne różnice. Otóż: „ Podróżnik widzi to, co widzi. Turysta widzi to, co przyjechał zobaczyć” - mawiał Gilbert Chesterton. Za to jedni i drudzy mają coś, co pewnie chciałby każdy. „ Kto podróżuje- ten dwa razy żyje”- przekonywał Christian Andersen.
Wracając do Zbigniewa Herberta to jego podróżniczych rad z pewnością nie podzielają biura podróży. Choćby taką: „ Jeśli bogowie uchronili nas od wycieczek i na szczęście nie wynajęliśmy przewodnika, pierwsze godziny po przybyciu do nowego miasta należy poświęcić na "łażenie", a zasada jest taka "prosto, potem trzecia w lewo, znów prosto i trzecia w prawo". Zresztą jak tłumaczył poeta "systemów jest wiele i wszystkie dobre". I kolejna rada, tym razem z wiersza „ Podróż”: „ Jeśli wybierasz się w podróż, niech będzie to wędrowanie pozornie bez celu, błądzenie po omacku, żebyś nie tylko oczami, ale także dotykiem poznał szorstkość ziemi i abyś całą skórą zmierzył się ze światem”.
"Pozwól o Panie (…) żebym rozumiał innych ludzi inne języki inne cierpienia" -modlił się Pan Cogito. Podróżnik.
A Wisława Szymborska była turystką czy podróżniczką? Bo oczywiście lubiła podróże, które odbywała przeważnie raz do roku, uprzednio starannie wybierając ich cel. Z wyjątkiem tej do Sztokholmu po odbiór Nagrody Nobla, nazwanej „ tragedią sztokholmską”. Podróże Wisławy były limeryczne, jako że poetka swoje wrażenia zapisywała w przezabawnych limerykach właśnie. Jak choćby taki: „ W miejscowości Corleone można dostać coś w przeponę,/ Skłonność do tych czynów dziatki wysysają z mlekiem matki”.
„W podróży niezbędny jest tylko bilet powrotny” – mówiła Wisława. Niestety 1.02 2012 wybrała się w podróż bez niego.
I na koniec wspomnę Stefana Friedmanna, który swego czasu wcielił się w rolę podróżnika, nazywając się Pepeg z Gumy, nieślubny syn wodza Azteków. Uważał, że: „Cóż wart byłby świat, gdyby go nie przemierzać. Oglądać i opisywać. Wybałuszać gały z zachwytu i tulić uszy z przerażenia. Wędrować, dotykając ziemi stwardniałymi podeszwami tenisówek i bujać w obłokach marzeniami ściętej głowy”
Uśmiechnij się! ( mimo wszystko)
Z podróży Pepega z Gumy powstało kilka arcydzieł. „ Oto niektóre tytuły: Robię sobie kuku na paryskim bruku ( potkłem się wtedy właśnie); Jak prostować banany z Maracany; Z Matysiakiem Gieniem na ognistą ziemię( Poparzone stopy, bąble pełne ropy. Choć się skóra pali- Orbis nie nawali;) W ortalionie przez Patagonię, Skokami z torbami( o życiu kangurów)
„ Dzieła żebrane” Stefan Friedmann
7.06.23
„ Człowiekowi lepiej się żyje, kiedy na coś czeka.” Zdenek Sverak (1936)
Dzisiejsze motto kończy opowiadanie „ Podwójne widzenie” czeskiego autora książek, komika i aktora Zdenka Sveraka, który w 2014 r. otrzymał nagrodę im. Miroslava Švandrlíka przeznaczoną dla autorów najlepszych książek humorystycznych. Swoją drogą szkoda, że u nas nie ma nagrody w tej kategorii .No, ale naszą filozofią życia w przeciwieństwie do Czechów nie jest humor. Ale do rzeczy. Myśl zawarta w motto wydała mi się na tyle krzepiąca, że dzisiejszy wpis będzie o…czekaniu. Pragnę zaznaczyć, że wybrane przeze mnie przykłady w żadnym razie nie wyczerpują tematu.
„ Czekam na wiatr, co rozgoni / Ciemne skłębione zasłony / Stanę wtedy na "RAZ!" / Ze słońcem twarzą w twarz”- śpiewała Kora, ale myślę sobie, że kiedy: „ Chmury wiszą nad miastem, ciemno[…]Powietrze lepkie i gęste, wilgoć osiada na twarzach/ Ptak smętnie siedzi na drzewie, leniwie pióra wygładza” to pewnie dużo więcej ludzi czeka na wiatr, co rozgoni…
Na co jeszcze można czekać? Otóż, wbrew powszechnej opinii „ nie każdy chce wyglądać jak najmłodziej”- twierdzi 77-letnia dziś Diane von Furstenberg, która mówi dalej tak: „ Ja nigdy nie chciałam. Chciałam być kobietą. Nie mogę się doczekać, kiedy ta moda przeminie i wahadło przesunie się w drugą stronę, ponieważ panująca obecnie obsesja młodości jest absurdalna, straszna - i smutna.” Nie wiem dlaczego, ale wypowiedź belgijskiej projektantki mody przypomniała mi o pewnej sztuce Becketta. Czyżby chodziło o daremność czekania?
„ Czekając na Godota” to pesymizm ponoć,/ Bo choć wszyscy czekają, facet z przyjściem zwleka…/ A ja w tym optymizmu widzę nieskończoność./ Gdy w ogóle na kogoś ( lub na coś) się czeka.” – przekonywał Antoni Marianowicz, polski poeta, prozaik i satyryk.
"Im jesteśmy starsi, tym mniej rzeczy wydaje się wartych czekania w kolejce."- twierdził Will Roger, amerykański artysta wodewilowy. Hola, hola… powiedziałaby na te słowa 75. letnia Agatha Christie będąc wówczas zdania, że co prawda: „ Koniec z długimi spacerami i, niestety z kąpielami morskimi; z befsztykami, jabłkami i jeżynami ( zęby już nie te), z czytaniem drobnego druku.” , ale w dalszym ciągu pozostaje mnóstwo przyjemności na które warto czekać. I tu wymieniłaby: „ Opera, koncerty, lektura i bodaj najlepsze- słońce, łagodna senność.”
Dlatego nigdy nie wolno mówić i to bez względu na wiek: „ : - Już mnie nic w życiu nie czeka…Czeka, czeka.”- napisała w jednym z felietonów Ewa Szumańska. A potwierdzeniem, że warto na coś czekać jest 99-letnia mieszkanka Sardynii, Pani Francesca Careddu z miasta Noro, która osiemdziesiąt lat czekała na słowa przewodniczącego komisji egzaminacyjnej, który ogłosił: „Careddu Francesca urodzona 16 stycznia 1915 roku celująco zdała egzamin i otrzymuje świadectwo ukończenia gimnazjum”. Słowa, po których nie tylko w jej oczach pojawiły się łzy szczęścia.
A na co czekał Jan Brzechwa? „ Pojednany z chorobą czekam na sen wieczny,/ Ale przecież od dawna bezsenność mnie trapi,/ Żaden środek nasenny nie jest dość skuteczny, / Czyż nie ma na tym świecie mądrzejszej terapii?[…] – Jest- szepnął mi do ucha lekarz zaufany […] Ja znam sposób, posłuchaj: licz w myślach barany[…] Wtem- po sto dziewiętnastym, w ścianie przed otworem/ Zamiast sto dwudziestego, jak rachunki każą,/ Ujrzałem nie barana, ale Sophię Loren!/ Sen wieczny diabli wzięli. I wierz tu lekarzom.”
Ale nie tylko ludzie czekają. „ Już czeka na mnie Bóg,/ Bym pył otrzepał z nóg./ Lecz kusi tyle dróg-/ Jakżebym ustać mógł.”- a to już Jan Sztaudynger.
Co jeszcze? „ Zmęczony życiem i zamknięty w ciasnym świecie przedmiotów zbytecznych i niepotrzebnych. Idź do lasu! Czekają na ciebie drzewa. Wspaniałe drzewa. Karmiące się ciszą i sokami ziemi aż do ostatniej gałązki wznoszą się do góry” – podpowiada Phil Bosmans, a Wincenty Pol dodałby: „W góry! W góry, miły barcie! Tam swoboda czeka na cię”
„ Czekam cierpliwie i myślę: każde zło przynosi z sobą jakieś dobro” – wyznał Ludwig van Beethoven. A ja myślę, że u progu lata niemało osób czeka już na …jesień. Zwłaszcza po niedzieli 4.czerwca. Trawestując Mariana Hemara powiem w ich- i swoim- imieniu tak: „ Byle do jesieni / Byle do jesieni, a potem – kto wie…/ Już nadzieja upaja, / Już mi siły podwaja./Byle tylko do października. / […] / Byle przeczekać / Byle doczekać” A wtedy każdy będzie mógł wybrać i to na dwa sposoby. Podobnie jak: „ Są dwa sposoby na to, żeby znaleźć się na wierzchołku dębu. Jeden, to usiąść na żołędziu i czekać. Drugi to wspiąć się na drzewo”- powiedział twórca hoteli Holidey Inn, Kemmons Wilson.
A na co nie warto czekać? „ Trzeba śmiać się nie czekając na szczęście, bo gotowiśmy umrzeć, nie uśmiechnąwszy się ani razu.”- a to Jean de La Bruyere
Uśmiechnij się!( mimo wszystko)
Wieczór. Babcia i dziadek leża w łóżku.
- Kochanie – zagaduje babcia- a zęby umyłeś?
- Tak, najdroższa – odpowiada dziadek – Twoje też…
20.05.23
„ Skowronku! Cóż cię tak rano zbudziło?/ Do wschodu słońca ma być jeszcze wiele.” – Franciszek Karpiński (1741- 1825)
Od jakiegoś czasu, mimo że nie zamawiałam budzenia szarym świtem, czyli gdzieś w okolicach 4. rano, to właśnie o tej porze budzą mnie …ptaki. Oznacza to, że „ Dla mnie Noc skończyła się i dzień już bliski.../ Ziemię całą przepełnia wesele.../ Z leśnych gęstwin kwiecistej kołyski/ biją w niebo ptaszęce kapele...” – podpisuję się pod tymi słowami Juliana Ejsmonda tym bardziej, że mieszkam w lesie. A te ptaszęce kapele, „ci codzienni prorocy niepamięci i pamięci już przed pierwszym brzaskiem są mocno rozśpiewani”. Możliwe, że powinnam być im wdzięczna, bo mogłabym rozpocząć wcześniej dzień. Poza tym „ Nic nie tchnie taką świeżością jak przedświt i brzask nowego dnia”- jak twierdził George Santayana czy też jak śpiewała Marlena Drozdowska w złotym przeboju „ Radość o poranku”: „ Jak dobrze wstać/ Skoro świt/ Jutrzenki blask/ Duszkiem pić/ Nim w górze tam/ Skowronek zacznie tryl/ Jak dobrze wcześnie wstać/ Dla tych chwil”. Niestety nie jestem rannym ptaszkiem, tym przysłowiowym skowronkiem. Dlatego zamiast wstawać, leżę sobie i słucham jak „ ptactwo dyskutuje o życiu: swarliwie, wojowniczo, nostalgicznie, pochwalnie, radośnie”- że wspomogę się już drugim cytatem z „Listowieści” Richarda Powersa.
Jednocześnie przyznaję rację Platonowi, który radził: „ Rankiem szukajcie samotności aby Natura mogła przemówić do was tak, jak nigdy nie przemawia w tłumie” – a przypomniał o tym zaleceniu ucznia Sokratesa, amerykański mędrzec Emerson.
„ Wczesny ranek. Wyruszyć o świcie. Podróżować dookoła, wyprzedzając słońce, ukraść mu cały dzień. Robić tak bez końca i nie starzeć się ani o dzień”- to propozycja Jamesa Joyca, która brzmi niczym eliksir młodości. Oczywiście na wyłączność rannych ptaszków.
Koniec maja to jeszcze nie czerwiec i nie pora na czereśnie. Co wcale nie oznacza, że ich nie ma na targowiskach. Co prawda to czereśnie z Turcji lub Włoch, a cena jak na polską kieszeń kosmiczna. Kto marzył o podboju kosmosu ma tym samym świetną okazję by tego dokonać. Zresztą ceny wielu innych produktów też nie są bez szans w kosmicznych podbojach.
Julian Tuwim, żeby mieć czereśnie czekał jednak do czerwca. Wówczas „ Rwałem dziś rano czereśnie,/ Ciemnoczerwone czereśnie,/ W ogrodzie było ćwierkliwie,/ Słonecznie, rośnie i wcześnie.”- napisał w wierszu „ Czereśnie”.
Wracam zatem do porannych zajęć. Na przykład indyjski poeta i niezwykle uduchowiony człowiek, Rabindranath Tagore zwierzał się: „ Usiadłem tego ranka w mym oknie, przy którym świat, jak przechodzień, zatrzymuje się na chwilę, pozdrawia mnie skinieniem i idzie dalej”. Takimi zwierzeniami może dzielić się z innymi tylko ktoś, kto czuje jedność ze światem w swej codzienności. Indyjski noblista w jednej ze swoich pieśni opisuje pierwszy krok na drodze prowadzącej do owej jedności: „ Otwórz oczy i patrz! Czuj ten świat jak żywy flet odczułby przenikające go tchnienie muzyki, zrozumiej powitanie radości twórczej w głębinach twej świadomości. Wyjdź naprzeciw tego świata porannego we wzniosłości swego istnienia, jako że jednej jesteś z nim duszy”. Tak, wszystko zaczyna się od poranka. Na szczęście Poeta, autor ponad tysiąca wierszy nie podaje konkretnej godziny porannego wyjścia ku światu. Nie ma więc znaczenia czy ktoś jest rannym ptaszkiem. Ważne jest coś innego. Uff, przyznam, że poczułam ulgę.
Natomiast Tagore jak najbardziej był rannym ptaszkiem i to już jako mały chłopiec. Podczas, gdy większość jego zarówno ówczesnych jak i współczesnych rówieśników o 4. rano smacznie śpi, on przed wschodem słońca…ćwiczył jogę! Przyszły noblista był zajęty od 4(!) rano do 9. wieczorem. Przede wszystkim nauką.
„ Witaj dzień powstaniem!” - głosi jedna z tysiąca nieuczesanych myśli Stanisława Jerzego Leca, a kiedy już powstaniesz „ Nie bierz życia zbyt poważnie, i tak nie wyjdziesz z niego z życiem” – radził Frank Hubbard, amerykański humorysta.
Uśmiechnij się!( mimo wszystko)
Telefon rano:
- Cześć, co robisz?
- Jem śniadanie z żoną i psem, a ty?
- Ja z serem i pomidorem.
i jeszcze:
- Mamusiu, ja ciebie i tatusia nigdy nie opuszczę!
- A czemu ty, syneczku, tak grozisz rodzicom?
5.05.23
„ Mój pomysł na ćwiczenia to dobre, energiczne siedzenie”. Phyllis Diller (1917-2012)
A propos siedzenia. Ksiądz Józef Tischner lubił przywoływać następujący dialog: - Co robicie, baco, jak mocie cas? – Siedzę i myśle. – A jak ni mocie casu? – A to ino siedzę.
Za nami wyjątkowo długa majówka. Mniemam, że nie brakowało tych spośród nas, którzy jak ów baca siedzieli i myśleli. Ale i tych, którzy gdzieś wyjechali, coś obejrzeli i odkryli, czymś się zachwycili, czegoś spróbowali, z kimś się spotkali. To temat rzeka, do której nie będę wchodziła. Zwłaszcza, że nie umiem pływać. No, chyba że „ po warszawsku” jak się mawiało w czasach kryształowej wody w rzekach.
Co do odkryć to przyznam, że i ja mam swoje odkrycia majówkowe. Dokonałam ich nomen omen siedząc. Ale nie „ ino siedząc”, co oznaczałoby, że nie miałam „ casu”, bo jednak jeszcze czytałam. I tak: „ Schubert nigdy nie widział morza, a jednak żaden muzyk, malarz lub poeta, oprócz Homera, nie dał nam równie silnie odczuć jego spokojnego piękna, tajemniczości i potężnego gniewu jak on.”- wyczytałam w „Księdze z San Michaele”. Co więcej: „ Nie zaznał nigdy miłości kobiety, a przecież w jego „Małgorzacie przy kołowrotku” brzmi rozdzierający krzyk namiętności[…] Nie ma słodszej pieśni miłosnej niż jego Serenada” I wreszcie najbardziej zdumiewające odkrycie: „Ten, który pisał i tworzył muzykę, nie posiadał nawet fortepianu!"
Odkryłam też autorkę dzisiejszego motta, amerykańską humorystkę, jedną z pierwszych kobiet komików, Phyllis Diller, o której pojęcia nie miałam. Dożyła 95 lat, pozostawiła po sobie między innymi - 50 tysięcy dowcipów!, które opowiadała w pierwszych telewizyjnych stand-upach jako gospodyni domowa, którą faktycznie była, do tego z pięciorgiem dzieci i niepracującym mężem. Pozostawiła też niezliczoną ilość strojów scenicznych, kilkanaście książek ( niestety nie ma polskich wydań) i kilkadziesiąt ról filmowych. Ale do rzeczy.
Phyllis Diller uważała, że „ Jeśli nie masz zmarszczek, nie śmiałaś się wystarczająco.” Uwielbiała chodzić do… lekarza, tłumacząc to tak: „Gdzie indziej mężczyzna spojrzałby na mnie i powiedział: „Proszę się rozebrać” A gdy lekarz już obejrzał jej ciało: „ Zapytałam: Czy jest jakaś nadzieja? Odpowiedział: Tak. Reinkarnacja.” Z kolei kiedy zapytała fryzjera, w czym jej będzie do twarzy, usłyszała, że w kasku piłkarskim Los Angeles Rams. Mawiała też: „Wiesz, co sprawia, że jestem pokorna? Lustro!” i przyznawała: "Im jestem starsza, tym zabawniejsza się staję". Dlaczego? Bo co do jednego nie miała wątpliwości, że: „Uśmiech to krzywa, która wszystko prostuje.” Cudnie.
Dzisiejsze motto według Phillis Diller przypomniało mi inny pomysł, jaki miała wciąż aktywna i najstarsza dziś na świecie, bo 97. letnia gimnastyczka, Johanna Quaas. O ile w przypadku amerykańskiej humorystki możemy się jedynie domyślać do kogo adresuje swój pomysł ( zmęczone gospodynie domowe?), to niemiecka gimnastyczka już lata temu mówiła wprost: „ Dla tych, którzy są leniwi i nie chce im się ruszać na stojąco, najchętniej opracowałabym „ łóżkową gimnastykę”. Pod kołdrą też można ćwiczyć – napinać brzuch, poruszać stopami, napinać ramiona, palce.” Moim zdaniem to jeszcze nie wszystko, jako że katalog „ łóżkowej gimnastyki” ( nie tylko dla leniwych) wydaje się niewyczerpany.
Tak czy siak majówka za nami. Przed nami zaś codzienność i mozolne pchanie taczki życia, które na szczęście zawsze można urozmaicić … ćwiczeniami. Oczywiście według własnych upodobań.
UŚMIECHNIJ SIĘ! ( mimo wszystko)
Szkot zwraca się do syna, któremu kupił nowe buty:
- Oszczędzaj je!
- Ale jak?
- Rób większe kroki!
i jeszcze:
- Panie doktorze, czy ja wyzdrowieję?
- A wie pan, sam jestem ciekaw!